Dziś obserwujemy awanturę o bezpłatny podręcznik dla pierwszoklasistów. Nauczyciele są zdecydowanie przeciwni. Przeciwni są również producenci podręczników. Oskarżają o plagiat, oskarżają o niski poziom. W czym tkwi problem?

 Swego czasu zajmowałem się dystrybucją podręczników, były to czasy rodzenia się niezależnych wydawnictw szkolnych, podręczników drukowanych omalże metodami powielaczowymi. Ale to właśnie pozwoliło mi przyjrzeć się całemu temu procesowi. Oczywiście będąc wychowanym na podręcznikach WSiP swoje obserwacje odnosiłem do okresu mego dzieciństwa.

Merytorycznie do podręczników odnosił się nie będę, bo to ostatecznie nauczyciel określał, który podręcznik lepiej mu pasuje, a który mniej. Jednak co dało się wyraźnie obserwować komercja z roku na rok stawała się ważniejsza od uczniów. Za moich czasów dbało się o podręczniki, jeśli coś zaznaczałem, to zaznaczałem ołówkiem. Ten co pisał długopisem był piętnowany. Podręcznik miał w sobie coś ze świętości. Po skończonym roku szkolnym w szkołach organizowane były kiermasze na których każdy z nas sprzedawał podręczniki, które już nie były potrzebne, kupował sobie podręczniki do następnej klasy. Ale by lepiej sprzedać, wszystko co zaznaczyłeś wycierałeś gumką. Podręczniki popisane długopisem nie miały powodzenia, każdy chciał sam rozwiązywać zadania.

Wraz z pojawieniem się wydawnictw komercyjnych zaczęła się konkurencja nie tylko na jakość podręcznika, klarowność wyłożenia tematu, ale również na to, by w następnym roku jak najwięcej swoich podręczników sprzedać. I tu narodziła się idea podręczników - zeszytów ćwiczeń. Gdzie uczeń wypełniał miejsca przeznaczone na pracę ucznia. Oczywiście działo się to pod hasłami, by uczeń nosił mniej do szkoły. Ale książka/podręcznik przestawał być świętością. Moją czarę goryczy przelał moment, gdy moje dziecię postanowiło w encyklopedii markerem oznaczyć potrzebne mu akapity.

Podręcznik stał się artykułem jednorazowego użytku. Skończyły się kiermasze książek używanych, skończyło się dbanie o książkę. Kto kupi książkę w antykwariacie, jeśli jeszcze zdarzają się dinozaury co książki chcą czytać? Rodzic przecież chce, by dziecko edukować, skrzywi się, zapłacze w duszy, zrezygnuje z innych planów ale za podręcznik zapłaci każdą sumę. Szczególnie gdy dziecię zapłacze, Pani krzyczy, dlaczego jeszcze na podręcznik nie wpłaciłem.

By zwiększyć sprzedaż, by zachęcić do wybrania danego podręcznika wydawnictwa  zaczęły oferować nauczycielom rabaty. Różnie to było od 20% po 10% wartości podręcznika. Nauczyciel zamawiał, nauczyciel zbierał pieniądze od uczniów , rodzice byli zadowoleni bo uczeń dostawał podręcznik w szkole, czasami tylko zapłakali w duszy sięgając do portfela - „znowu?”. Zaś nauczycielowi zostawała konkretna suma ratująca jego budżet po wydatkach wakacyjnych. Kto zapłacił, oczywiście rodzic, bo ten system był wkalkulowany w cenę podręcznika. A że zarobek nauczyciela w szarej strefie? Wydawnictwo wystawiło rachunek z rabatem, rodzice rachunków nie oczekiwali. Ot taka „karma”, czy ktoś się nad tym zastanowi?

Byli też tacy nauczyciele, którzy dzielili się z klasą tymi pieniędzmi dokładając np. do wycieczki czy biletów na jakieś wydarzenie, do spotkań harcerskich. Tym bezwzględnie trzeba oddać honor.

Faktem jest jednak, że względy komercyjne spowodowały iż już nie uczyliśmy dzieci szacunku do przedmiotu. Można pomazać podręcznik, można go zniszczyć, wszakże to tylko przedmiot, lecz dlaczego nie można zniszczyć czegoś innego? Budowaliśmy społeczeństwo komercyjne. Nie ważne, czy przedmiot posiada jeszcze wartość. Czy opłaca się szanować przedmiot? Przecież jego czas jest krótki, stać mnie na to, by sprawny wyrzucić, gdy mi się nie podoba. Ale dalej, ten sposób myślenia przenosił się na inne rzeczy, Cóż z tego, ze budynek ma nową elewację, ja mam spray i chęć wyrażenia swojej ekspresji. Piszę w książce, dlaczego nie mogę napisać na elewacji budynku?

A rodzic podręcznik kupić musiał. Popatrz w oczy młodszego dziecka z biednej rodziny. - Dlaczego ja zawsze muszę mieć pomazane książki po starszym bracie lub siostrze? Czy nie wystarczy, że jego ubrania noszę?- Choć tu niektórzy nauczyciele szli w sukurs komercji i biednemu młodszemu rodzeństwu. Co pewien czas zmieniali podręcznik. Któryś z handlowców ich przekonał, a może po prostu inny podręcznik wydał się im lepszy?

Tą drogą doszliśmy do komercyjnej patologii. Przedmiot ma nam służyć póki nas bawi, nie póki jest sprawny i spełnia nasze potrzeby. Masowa produkcja musi znaleźć zbyt. A przedsiębiorstwo co roku musi zwiększać obrót. Więc co? Trzeba wytworzyć sztuczny popyt - tak mówią podręczniki marketingu.

Pierwszą gwiazdką walki a tą patologią, ze strony rządu, jest ogólnopolski elementarz opracowany i sfinansowany za pieniądze podatnika. Tu mój szacunek dla tych ludzi. Dziecko dostaje go za darmo. Z pewnością to ukłon w stronę wielodzietnych rodzin. Z pewnością to lepsze rozwiązanie, szczególnie gdyby takie podręczniki pojawiły się również dla starszych klas, niż wymyślone i wprowadzone przez LPR „becikowe” o wartości pampersów, które dziecko zużywa w ciągu miesiąca, przy gremialnym sprzeciwie PiS, które dziś chwali się „becikowym". PiS jest mistrzem w chwaleniu się nie swoimi osiągnięciami, bo swoich jakoś brak.

I tu zaczął się gremialny atak na podręcznik. Najpierw, że to plagiat, później, że podręcznik fatalny, że program nauczania zły, że rozwiązanie fatalne. Atak kogo? Komu się nie podoba? Wydawnictwom komercyjnym, których wiernym narzędziem docierającym do rodziców stali się opłacani przez nich prowizją nauczyciele. Znacznie większe oddziaływanie ma nauczyciel krzyczący, to zły podręcznik niż handlowiec zachwalający inny. Nie chcę oceniać jakości merytorycznej podręcznika Ministerstwa. Mądry nauczyciel na każdym podręczniku wychowa mądre pokolenie. Wygnańcy uczyli swe dzieci na starej gazecie, na książce, co się ostała wśród pośpiesznie pakowanego bagażu, czasem na Biblii, choć nikt nie pisał ich z myślą by były podręcznikiem nauczania początkowego. Bo nie podręcznik a nauczyciel uczy. Nauczyciel ma być mistrzem naszych dzieci a podręcznik tylko jego narzędziem. Choć wiadomo im lepsze narzędzie tym lepszy efekt. Ale najlepszym narzędziem kiepski majster dzieła sztuki nie stworzy.

Cała awantura wokół podręcznika nie opiera się o metodykę. Chodzi o komercję, o utracone zyski. A dobro dziecka? Możemy przecież narzekać, że rząd (nie ważne jaki, jaki by nie był dla części społeczeństwa o oczekiwaniach populistycznych będzie złym) nie wspiera rodzin ubogich, choć dotacje do podręczników komercyjnych nie rodziny ubogie a producentów podręczników wspiera. Nie ważne, że w ten sposób wychowujemy przyszłych wandali i bezwolnych konsumentów reklam, bez szacunku dla wartości przedmiotu. To będą przyszli masowi konsumenci masowej produkcji. Znudził się przedmiot, a może już z nim w środowisku wstyd się z nim pokazać? To go wyrzucę, kupię nowy, a może wezmę "za złotówkę", jak telefon komórkowy spłacając comiesięcznym wysokim abonamentem. Znowu ten podręcznik staje się wrogiem komercji i komercja musi go zniszczyć, zohydzić, niech już żaden rząd nie wpadnie na pomysł ograniczenia biznesowi możliwości dojenia kieszeni rodziców. „Bo czy poskąpisz pieniędzy swemu dziecku na nowy podręcznik? Jaki z ciebie rodzic?


autorstwo: Jestem autorem tekstu, zdjęcie okładka elementarza Ministerstwa Edukacji Narodowej