Niedawno ekscytowaliśmy się awarią kolektora w Warszawie i ściekami, wypuszczanymi do Wisły, które miały być zagrożeniem dla wszelkich miast leżących w biegu rzeki poniżej Warszawy, tak, nikt nie zauważył rekordu PiS.

W roku 2018, bo takie są najnowsze dane Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, zwieźliśmy do Polski rekordową ilość odpadów 434,4 tys. ton, co oznacza 60 tys. ton więcej niż w roku 2017 i prawie trzykrotny wzrost ilości importowanych odpadów w stosunku do roku 2015 (154 tys. ton). Mówimy tu o odpadach rejestrowanych, czyli odpadach z tak zwanej listy bursztynowej obejmującej żużle, popioły, szlam, baterie, kable izolowane jak również materiały niebezpieczne zawierające metale ciężkie, rtęć, azbest, pyły aluminium, których utylizacja jest możliwa, pod warunkiem posiadania odpowiedniej technologii, stąd obowiązek rejestracji.
 
Ilości te nie obejmują materiałów łatwo utylizowanych jak makulatura, szkło, plastiki, metale (w tym złom), które uznaje się za bezpieczne, surowce do łatwego wykorzystania do dalszej produkcji, pod warunkiem, że nie zostaną one spalone poprzez podpalenie składowiska, a takich podpaleń w ostatnim okresie mieliśmy kilka.
 
Nie dotyczy to również szarej strefy, tzw. „mafii śmieciowej”, która przemycone odpady niebezpieczne składuje przykładowo: pod hałdami legalnie składowanych odpadów. Nad tym kontroli nie ma.
 
Dotychczas „kraje rozwinięte” radziły sobie z problemem odpadów w sposób dość prosty, zaśmiecając kraje "mniej rozwinięte", tyle, że obecnie kraje te postawiły veto. Chiny zablokowały import odpadów. Malezja odsyła kilkadziesiąt kontenerów odpadów do Australii, gdyż stwierdzono oznakowanie niezgodne z rzeczywistą zawartością, Filipiny odsyłają kontenery do Kanady.
 
Skąd pochodzą odpady importowane do Polski?
Zgodnie z danymi GIOŚ w 2018 na teren Polski zaimportowano 250,6 tys. ton z Niemiec, 36,4 z Wielkiej Brytanii, 30,4 z Szwecji, 21,9 z Włoch, 15.5 z Austrii…, ale nawet z Nigerii 6,5 czy też Litwy 5,8.
 
Czy import odpadów jest zły?
Można bić polityczną pianę iż to zaśmiecanie Polski, ale jeśli w kraju posiadamy odpowiednie instalacje do utylizacji odpadów, albo wręcz przetwarzania odpadów na surowce do produkcji, może być to złoty interes.

Jednak w Polsce, każdy kto tylko próbuje dbać o ekologię w ramach własnego gospodarstwa domowego wie, że zbieranie makulatury jest całkowicie nie opłacalne, więcej wydamy na transport niż uzyskamy w skupie, podobnie jest ze stalą, z blachą stalową, choćby puszkami. Trochę lepiej jest z puszkami aluminiowymi, czy też miedzią. O skupie tworzyw sztucznych można nie mówić. Bo to tylko akcje, gdy dla wsparcia fundacji można zbierać nakrętki od butelek po napojach. Trzeba powiedzieć, że nie radzimy sobie z własnymi odpadami, nie ma zainteresowanych do odbioru ich od Polaków a import rośnie.
 
Również nie można wykluczyć, iż są wyspecjalizowani przedsiębiorcy, którzy zainwestowali w instalacje pozwalające na odzysk surowców z odpadów poprodukcyjnych. Tylko czy naprawdę na tyle przodujemy w tych instalacjach nad Niemcami i innymi krajami, że jesteśmy w stanie przetworzyć 250,4 tys, ton niemieckich odpadów, których ich przedsiębiorcy nie byli w stanie lub po prostu nie chcieli przetworzyć?
 

Czy przypadkiem płacz nad zanieczyszczaniem Wisły to nie płacz obłudnika zanieczyszczającego znacznie bardziej nasz kraj importowanymi odpadami, czyli mówiąc językiem Biblii tego co u innego widzi źdźbło w oku jego a w swoim belki zobaczyć nie potrafi.