Takie słowa wypowiedział metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz we wprowadzeniu do mszy św. odprawionej w Dniu Papieskim w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach.

Dziś patrząc na wyniki badania liczby wiernych uczestniczących w mszach, liczby przyjmujących komunię z roku na rok widać spadek liczby wiernych. Jeszcze bardziej widać to w szkołach gdy weźmie się pod uwagę liczbę uczniów, rezygnujących z lekcji religii.*

 

W mojej rodzinie, to ja zawsze uchodziłem za osobę najbardziej interesującego się sprawami religii, jednocześnie otwartą na rozmowę o wierze, o chrześcijaństwie, o jego historii. Stąd też rozmowy o religii w szkole najczęściej trafiały do mnie. Moje zdanie o nauczaniu dzieci religii było dość proste. Dziecko musi poznać katolicyzm, bo to jest wiara obowiązująca w Polsce, a jednocześnie element naszej kultury. Dziecko musi poznać to z ust osoby ku temu przygotowanej więc katechety lub księdza. Z drugiej strony Kościół i jego przedstawiciel musi mieć czas na to, by dziecko do wiary przekonać, by trafić z wiarą do jego umysłu i serca. Jednak dziecko rośnie, rodzic ma czas by ocenić jego rozwój emocjonalny i możliwość podjęcia dorosłej decyzji, chce dalej uczestniczyć w tak przedstawianej nauce Kościoła, czy też nie.

 

Na podstawie obserwacji rodzica uznałem iż ten moment nastąpił, gdy gdzieś w starszych klasach gimnazjum najstarsze dziecko przyszło do mnie z kartką na której rodzic mógł wyrazić zgodę na rezygnację z uczestnictwa w lekcjach religii lub też nie. Z pewnością doceniłem to, że zwróciło się do mnie, osoby która mogła próbować wpływać na jego decyzję nawet w pozycji nakazu rodzica. Moja odpowiedź nie mogła być inna. Przyjąłeś sakrament chrztu, przyjąłeś sakrament komunii. Osoby, które miały ci przedstawić wiarę, zaszczepić potrzeby wiary miały na to czas, teraz ty podejmij decyzję, bo ona na dalszym twoim życiu zaważy. Brak sakramentu bierzmowania spowoduje, że w okresie przed ślubem, chcąc wziąć ślub kościelny, pojawią się dodatkowe obowiązki do wykonania: nauki do uzyskania sakramentu bierzmowania, bierzmowanie. A wtedy nie ma dużo czasu, bo miłość ma swoje prawa. Ale ty wypełnij tę kartkę, zrób to świadomie, a jak już podejmiesz decyzję i będziesz jej pewny ja ją podpiszę nie pytając o nic. Niech to będzie jedna z pierwszych dorosłych decyzji w twoim życiu. Kartki nie otrzymałem za 5 minut, nie otrzymałem nawet tego samego dnia, bo młody człowiek uznał iż musi to przemyśleć, zdecydować jak dorosły. Ale gdy kartkę otrzymałem popisałem nawet nie sprawdzając. Wiedziałem, że moje dziecko podjęło dorosłą decyzję. Oczywiście hipokryzją byłoby twierdzenie iż nie wiedziałem jaka była decyzja. Tego z kartki odczytywać nie musiałem.

 

Jestem z pokolenia w którym na lekcje religii chodziło się do salki katechetycznej, najpierw odprowadzany przez rodziców lub innego opiekuna, później już sam. Chodziłem bo chciałem, to ja decydowałem o tym. A chodziłem długo, bo mam maturę z religii upoważniającą do starania się o przyjęcie do seminarium duchowego bez egzaminów. To zaświadczenie zwalniało mnie z nauk przedmałżeńskich, było świadectwem wiary i przygotowania, gdy chciałem ubiegać się o zostanie rodzicem chrzestnym.

Mimo tego na wiadomość iż Kościół chce przywrócić nauczanie religii w szkole, w ramach zajęć szkolnych moja reakcja była negatywna. Wiary nie nauczy się pod groźbą negatywnej oceny na świadectwie, pod groźbą braku obecności, czy innych szkolnych środków dyscyplinujących. Katechetą powinien być ktoś będący kimś więcej niż nauczyciel, bo nie tylko przekazującym i wymagającym wiedzy ale przekazującym wiarę.

Dziś widzimy, że decyzja powrotu religii do szkół była błędem, że Kościół zbłądził, nie idzie za rozwojem społeczeństwa. Dziś młody człowiek na groźbę „Bóg cię za to pokaże”, „Diabeł cię opętał” odpowie śmiechem i lekceważeniem. Jednak Kościół nie znalazł nowych metod przekazywania wiary.

 

W swoich wędrówkach po Polsce lubię odwiedzać wschodnią ścianę, zwiedzać cerkwie, rozmawiać z księżmi prawosławnymi, dlaczego? Nie aby zmienić wiarę, bo wiem, że to nie ma sensu. Katolicyzm i prawosławie akceptują swoje sakramenty, tak więc gdyby naszła mnie ochota na uczestnictwo w mszy prawosławnej nie ma żadnej przeszkody. No chyba, że chciałbym wykazywać wyższość świąt katolickich nad prawosławnymi, a z pewnością do tego mi daleko. Więc jaki sens zmieniać? Ale dlaczego nie poznać?

Lubię też odwiedzać małe kościółki wiejskie, one mają swoją atmosferę zaufania wiary a nie nakazu, przepychu. 

Zwrócę uwagę na jeden aspekt, który od dawna rzuca mi się w oczy. Świątynie. Świątynia katolicka przytłacza swoją wielkością, pogłosem jaki odbija się od ścian wielkiego budynku, złotem baroku, przepychem zdobień pokazuje mi, jakim jestem pyłem wobec Boga. Świątynia prawosławna, wiejski kościółek swoimi ciepłymi kolorami, swoją przytulnością, niekiedy ludowym prymitywizmem sztuki mówi mi, że jednak Bóg mnie kocha. Znakomita różnica. Prawda?

 

Dziś Biskupi zastanawiają się, dlaczego Kościół traci wiernych, nie znajduje drogi do młodych. A odpowiedź jest prosta swoim poczuciem bezkarności kapłanów popełniających grzechy, swoim dążeniem do dóbr materialnych zatracił coś najważniejszego... Co?

Zwróćmy uwagę, iż Biblia opisuje świętą rodziną jako ludzi żyjących skromnie, choć powiedzmy sobie, Józef jako cieśla należał raczej do klasy średniej wśród mieszkańców Betlejem. Jednak Rodzina święta nie była osobami pyszniącymi się posiadaniem drogich metali i kamieni, innych przedmiotów zbytku. Jezus też, choć z uzdrowień mógł zbić majątek nie szukał w tym zbytków.

Właśnie to parcie ku dobrom doczesnym „książąt Kościoła”, a w zasadzie „bankierów Pana Boga” jak to w swojej pieśni „Bankierzy” zawartej na płycie „Walka postu z karnawałem” ujęli „trzej bardowie Solidarności” spowodowało iż dziś biskupi opływają w te dobra, brzuchy i kolejne podbródki im rosną a tylko że gdzieś pogubili „owieczki”.

*badania CBOS: rok 2010, w lekcjach religii bierze udział 93% uczniów w wieku 17-19 lat, w roku 2022 42%. W tym czasie liczba praktykujących spada z 70% do 42%.